Jako młokos w oficjalnych biegach, nie mający pojęcia co z czym i dlaczego, postanowiłem napisać kilka słów o Biegu Wenedów w Koszalinie. Podczas rozmów z bardziej doświadczonymi biegaczami, troszkę bagatelizowałem ostrzeżenia dotyczące tego biegu. Tym bardziej, że jakoś nie wyobrażałem sobie Koszalina leżącego na takich górkach. Niestety okazało się, że dość bardzo się myliłem, zaś koledzy mieli w 100% rację. Postanowiłem, że nie będę starał się robić dobrego wyniku na pierwszym oficjalnym biegu na dystansie 10000 metrów, a starał sie go ukończyć.
Pierwsze 3 km pobiegłem za szybko i lekko spanikowany zwolniłem, tak by trzymać tempo w granicach 11 km / godz., tym bardziej, że upał ssał ze mnie wodę niczym zagubiona gąbka w szalecie. Jedyne miejsce dające cień to raptem 300 metrów parku tuż przed najcięższym podbiegiem. Gdy poczułem się już w miarę bezpiecznie (znaczy się, że ukończę bieg), rozwiązała mi sie sznurówka z chipem, której nie mogłem zawiązać z nerwów (straciłem około 30 sekund... szlag). Na ostatnim okrążeniu dalej szanowałem zdrowie, bojąc się zbytnio wychylać z tempem. Dopiero na ostatnim ostrym podbiegu, gdy zobaczyłem kilka osób w zasięgu wzroku, wstąpiła we mnie gazela... nie wiedziałem, że mam tak długi krok biegowy :) Za każdym mijanym biegaczem, miałem więcej sił na kolejne przyśpieszenie. Niestety koleżanki z Kołobrzegu nie udało mi się dopaść... dostała info od kibiców, że siedzę jej na plecach. Była szybsza o 2 setne sekundy :)
Klimat imprezy fajny, chociaż za dużo górek, za dużo słońca i za mało cienia. Życiówka jak na takie warunki zrobiona i z tego powodu czuję się mega zajebiście :) Doping synka oraz łzy Kasi BEZCENNE :) Dziękuję za doping na trasie oraz czapkę pełną wody :) Po biegu pozwoliłem sobie na loda (istne szaleństwo) oraz mega długa kąpiel w Bałtyku z całą bandą z Kołobrzegu :)
“Słowo zachęty podczas porażki jest warte więcej niż godzina pochwał po sukcesie”
Autor nieznany
... zobacz mój blog treningowy
Odwiedza nas 28 gości oraz 0 użytkowników.